to będą ciężkie dwa tygodnie, to będą ciężkie wakacje a po wakacjach ciężki rok. a po tym roku już będę prawie dorosła i będą do mnie mówić 'proszę pani' w sklepach. i dalej będę sama. a może nawet nieszczęśliwa. wiele się zmieniło u mnie. na dobre. ale czy to nie jak budowanie wieży z kart. znam siebie i wiem czego boję się na prawdę. nie mówię nic na głos bo wszyscy wtedy myślą że oczekuję rady. nie oczekuję. nic nie oczekuję. po prostu się boję.
boję się że podejmę złe decyzje. boję się własnego wieczoru. wiem że tego nie wytrzymam. wiem że pewnego dnia usiądę i spytam się siebie gdzie jestem i czy jestem szczęśliwa. jeśli nie odpowiem 'na swoim miejscu' i 'tak' rozpadnę się na kawałeczki. Boże, nic mi już nie pomoże. żadna rada, żaden uśmiech. nawet najpiękniejszy i najbardziej wymarzony. jestem na przegranej pozycji. chyba pod każdym możliwym względem. boję się przytłaczającego mnie czasu i ogromnej ilości przeszkód, które będę musiała przeskoczyć sama. sama naleźć sobie przyszłość i sama się w niej umiejscowić. jestem na przegranej pozycji. bo nie wieżę w to że rodzice mi pomogą, że siostra zobaczy różnice między nią a mną. albo się uda albo nie. nie powinno mnie tu być. nie napiszę ani słowa więcej bo przytłacza mnie ilość zła jaka w tym wszystkim jest. a opublikuję to bo pewna 6-latka nauczyła mnie, że nie wolno rezygnować z tego, co się już zrobiło. co za ironia...
jestem wycieńczona.