sobota, 10 listopada 2012

one eye open.

Nawet nie chce mi się myśleć o tym co się dziś stało. Dlatego nie będę. Nie będę pisać, myśleć.

Dawno nie płakałam.
Płaczę wtedy gdy jestem zła, zagubiona, wściekła. Kiedy coś tracę, bezpowrotnie.
Straciłam dzisiejszy dzień i zaufanie. Na dłuższy okres. Szkoda że przez rzecz, która
wcale nie powinna nic zmienić.

Ale hola, hola. Miało nie być o dniu dzisiejszym. Dlatego będzie o jutrzejszym.

 Mama czuje się lepiej. Była u lekarza. Ma zapalnie jakieś dziwnej części ciała. W każdym razie, brzmi niegroźnie. Mam nadzieje że tak też jest. 

To jest notatka z  listopada z zeszłego roku. Bardzo się pomyliłam wypisując te słowa. Nie lubię do tego wracać. Chyba nawet nigdy tego nie robiłam.
Mówiłam sobie, że takie rzeczy nie spotykają zwykłych ludzi. Takich jak ja. Ale tak na prawdę się bałam.
Każdy dzień mógł być lepszy lub gorszy. Nic nie wiedziałam. Mówiłam sobie że istnieją dwa powody przez które nikt nie powiedział mi co się dzieje. Pierwszy (który był jedyną rzeczą która dawała mi siłę) - gdyby było źle, na pewno bym wiedziała, na pewno by mi powiedzieli. Drugi - nie mówią mi bo nie zasługuję, nie ufają mi.
Dziś wiem że był trzeci powód. Po prostu się bali. Byli tchórzami i egoistami. Ale to się skończyło. Pewnego dnia wytarłam ostatnią łzę, która spadła właśnie z tego powodu. Jakoś pozbierałam wszystko i może nie udolnie poszłam dalej. Byłam o wiele bardziej ostrożna.
Zwracałam uwagę na szczegóły. Kiedy wszystko było już dobrze, nagle chciałam się zabawić i żyć chwilą.
Wypowiedziałam słowa, które diametralnie zmieniły tak dużo. "Chodźmy na huśtawki" Tak, to jest piękny cytat. W każdym razie nie chcę o tym pisać. Każdy kto powinien wiedzieć, wie co wydarzyło się w noc sylwestrową.
Kiedy minęła z całej siły próbowałam żyć jakby nic się nie zdarzyło. Choć myśl o tym sprawiała że coś czułam. Trudno w tedy było o radość. Chciałam coś czuć. Bo byłabym zombie. I stałam się zombie.

Jestem w totalnym proszku od dokładnie tygodnia. Nie wiem czy to widać czy nie, rzecz w tym że byłam w tedy w przekonaniu, że moje problemy są nie ważne. I sądzę że dobrze zrobiłam.

Okłamywałam się że wszystko będzie dobrze. Że nadejdzie grom z nieba i zamieni moje życie w piękną bajkę. Stanę się piękna w środku i na zewnątrz. Kładłam się spać z nadzieją że będę innym człowiekiem. Budziłam się taka sama.
Chciałam coś zmienić. Wziąć sprawy w swoje ręce. Zacząć sama zmieniać siebie, świat, otoczenie. Byłam naiwna. Chciałam coś zmieniać. Źle zaczęłam. Mierzyłam zbyt wysoko. Odnosiłam jedną porażkę, po drugiej. Miałam pretensje do całego świata. Bo on toczył się dalej. Zaciskał pięści i szedł dalej. Ludzie chcieli mi pomóc. Przyjaciele nie chcieli mnie zostawiać. Ale nie mieli wyjścia. Nie pozwalałam im mi pomóc.  Bałam się przyznać że to się dzieje ot tak. Nie wiedziałam co powiedzieć.

Teraz wiem, że to co było wcześniej jest trudne ale nie aż tak. Przede mną o wiele więcej pracy. Więcej wysiłku. Czy jestem gotowa? Oczywiście że nie. Jestem typem lenia. Teraz wiem...Wiem że są ludzie na których mi zależy i na odwrót.. że warto pracować choćby po to by być podporom dla nich.
 Och ja naiwna. Następny wzlot. Chciałam być taka jak reszta pierwszoklasistek. Najprostsza droga : zapomnieć o tym co było, zakochać się w starszym koledze i żyć dalej. Teraz się tego wstydzę i z premedytacją omijam ten niewygodny temat.
W między czasie była zima. Zimna, nawet bardzo ale mnie przede wszystkim kojarzy się z ciepłem. Pięknymi  wieczorami. Żółtymi martensami Marty i futrzaną czapką Ewy. Każdy uśmiech był na wagę złota. Ale go nie doceniałam. Szkoła taka biała. Nie zdawałam sobie sprawy jak pięknie wyglądała połączenie starych buków i kasztanowców otulonych śniegiem i czerwonych radioaktywnych cegieł.
Przytłoczyła mnie nauka ale byłam szczęśliwa. Marnotrawiłam wszystko co mnie spotkało. Nie doceniałam chwilowych uniesień. Tylko czekałam aż coś się spieprzy. I tak się działo. Przez male rzeczy. Złą ocenę, pokrzyżowane plany czy zwykłą zachciankę. Aż w końcu w okolicach marca, maja postawiłam kawę na ławę.

Znać jego zapach. Dotykać jego dłonie. Mierzwić jego włosy. Znać go na pamięć. Wiedzieć kiedy i co robi. Mieć go przy sobie. Wiedzieć że istnieje. - Tego bym chciała. 

Chciałam być dla kogoś ważna. Już nie w ten naiwny sposób. Chciałam wiedzieć co jest najważniejsze. Z czasem wmówiłam sobie, że obecność lub nieobecność drugiej osoby jest zależna od mojego szczęścia. Nie potrafiłam powiedzieć sobie że potrafię być silna sama. Tęskniłam za tym czego jeszcze nie miałam. Potrzebowałam nowej siły. Była wiosna wszystko się zmieniało. Wszystko szło dalej a ja znów miałam wrażenie że stoję w miejscu. Nie mogłam się ruszyć.
Działo się coraz gorzej. Dochodziłam do niefajnych wniosków. Sądziłam że jestem nieodpowiednia. Że czegoś mi brakuje. Że nie zasługuje. Nie dawałam sobie rady. Trudno mi było wstać z łóżka. Nie miałam ochoty jeść, pić, istnieć.

Jakie mam plany do końca roku, nie wiem. Chyba boję się wakacji, wolności. Przede wszystkim braku zrozumienia co wiąże się z samotnością, której bardzo się boję, chyba najbardziej. Co z tym zrobię ? nie wiem. Muszę coś postanowić. Wprowadzić jakieś zmiany. Ale nie wiem jakie. I to jest ta głupia wolność. Pragnienie do bycia indywidualistą, i brak weny. Dla mnie to wszystko znaczy - porażka. 

Uważałam że nie ma już dla mnie nadziei. Kolejne wzloty i upadki. To było nie fer! Dlaczego inni tak dobrze się mieli? Nie widziałam najmniejszej nadziei. Miałam krótki plan. Przeżyć maj i czerwiec. Po prostu iść i się nie zatrzymywać. Miałam dość bycia słabą. Nie pozwalałam sobie na czucie czegokolwiek. Miałam po prostu istnieć. Liczyć dni do końca szkoły.
Jakoś doszłam do końca. Cholernie niezadowolona. Przeklęta przez Boga dwoma cechami charakterystycznymi - perfekcjonista i leń. Złe świadectwo i niedosyt. Ale po tym wszystkim nadal miałam o sobie zdanie. Zatarte przez tysiące dni, nocy chwil, łez, uśmiechów,

Byłam taka nietykalna. O wiele silniejsza niż w rzeczywistości. Prawdziwa pełna emocji i cholernie niespokojna. Zawsze mnie coś gryzło. Zawsze czegoś szukałam.

Napisałam to w lipcu. To był ciężki czas.

 Czasem w nocy budziłam się i czułam jak z nieszczęścia nie chce mi się nic. Jedyne czego  chciałam to stały czysty uśmiech na mojej twarzy. Brakowało mi kogoś kto uszczęśliwiałby mnie, przy tym kimś mogłabym zapomnieć o tej szarości. (...)   Kiedyś ktoś już powiedział mi że, żeby mnie uszczęśliwi zrobił by wszystko. Gdy było po wszystkim cisza, bezradność i te słowa bolały najbardziej.
Coś wisiało w powietrzu ale tym razem to miało zmienić mój tok myślenia. Całe wakacje dochodziłam do wniosków. Tych cięższych i lżejszych. Ale nadal nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Jak poprowadzić swoją drogę, kim jestem, jakie jest moje zadanie w świecie i na reszcie - jak być szczęśliwą? 
Powoli dochodziłam do wniosków. Ogarniałam w głowie wszystko co mnie otacza. Czułam swój każdy oddech. Czas mnie gonił. Ostatni tydzień wakacji nie był nudny. Zawsze trzeba było coś zrobić. Z czegoś się pośmiać. I nagle mnie olśniło. 

Ale się boję... że mają racje, że wszystko co dobre nie istnieje. Żyje na tej nadziei, która jest dla mnie siłą.Bo ideałem jest dążeniem do ideału, a szczęściem dążeniem do szczęścia. Tak właśnie.

Byłam i nadal jestem zdeterminowana. Działam na swoją korzyć. Mam zasady. Nowe lepsze. Mam przyjaciół. Silniejszych, dojrzalszych.
Nadal mnie gnębią problemy. Ale radzę sobie z nimi inaczej. Lepiej. Dorosłam przez rok. Nadal jestem smarkatym gimbusem, nie ma to, tamto.

Pisałam to wszystko nie dlatego żeby znów coś sobie przypomnieć, udowodnić. To jest moje życie. Moja historia. Moja przeszłość. I nauczyła mnie wiele. Chciałam wyznać prawdę. Pokazać wam (sobie trochę też)
jaka jestem jaka byłam. Otworzyłam się i bardzo się cieszę. Doszłam do kolejnych wniosków pisząc to wszystko. A jutro to przeczytam. Przypomnę sobie od nowa ten rok i postanowię co dalej.

A teraz znów jem rogale marcńskie i mam nadzieje że historia nie zatoczy koła. Że moja mama nie trafi jutro na pogotowie.


1 komentarz:

  1. zawsze wydawało mi sie dziwne to jak 3 lata temu w wakacje mama Ewy miała podejrzenia o chorobe, które skonczyły sie pozytywnie, gdy rok pozniej moja mama również takie miała i 3 tygodnie w wakacje przesiedziała w szpitalu, i na końcu Twoja mama, która skonczyła chyba najgorzej, ale i dobrze, bo dla kazdego przyszłosc niepewna, ale i tak uważam, że to było chore..

    w każdym badz razie pamietam wakacje i wiosne, jak nie wiedziałysmy z ewa co jest z Tobą, i co mamy zrobic, byłysmy totalne bezradne.
    nie wiem jak jest teraz u Ciebie, ale mam nadzieje, że dobrze, bo zasługujesz na to, i że twoje cele, marzenia dojda do spełnienia, i trzymam za Ciebie wciuki. :3
    a teraz dobranoc, sloneczko :D <333333
    i pamiętaj, kocham Cie <3. albo nie, kochaMY Cie. <333333

    OdpowiedzUsuń

Pisz, pisz.